Nie ukrywam, że wczorajsza burza jaką wywołał artykuł Czy obligacje a lokaty to dwa światy daje mocno do myślenia. Jak widać obligacje korporacyjne mają tak zagorzałych zwolenników jak i przeciwników.
W zasadzie nie jest moim celem za wszelką cenę przekonywać innych o wyższości obligacji nad inną formą inwestowania. Każdy ma prawo wybierać ulubioną przez siebie formę inwestycji czy to lokaty, akcje czy forex. Wybór odpowiedniej opcji jest uzależniony po prostu od naszej tolerancji na ryzyko i wiedzy na temat finansów.
Komentarze, a także rozmowy w kuluarach bloga, przyniosły jednak jeden bardzo ważny wniosek. To bardzo dobrze, że obligacje mają zagorzałych przeciwników. Wniosek może się wydawać zaskakujący, ale jest dobrze uzasadniony. Dlaczego?
Ostatnio wpadła mi w ręce książka Adama Zaręby Giełda podstawy inwestowania. Rzadko kiedy polska książka na temat inwestowania jest napisana ciekawie. Zwykle mamy przerost formy nad treścią, dominują tam bowiem suche akademickie wywody przesycone teorią. Po kilku stronach taka książka ląduje po prostu w koszu.
Fragmenty są bardzo dobre |
Aby książka była warta przeczytania trzeba ją czuć, innymi słowy trzeba mieć poczucie, że czytając chociażby jedną jedyną stronę coś z niej wynosimy. Książka Zaremby aż tak rewelacyjna nie jest, jest zbyt ogólnikowa by zasłużyć na miano: honorowe miejsce na półce. Ale kilka stron zapada w pamięć i jest warte szerszego omówienia.
Do wczorajszej dyskusji bardzo dobrze pasuje rozdział Metody zarządzania pieniędzmi zaczynający się od ciekawego podtytułu Etapy ewolucji inwestora. Dla nas ważny jest jednak fragment dotyczący teoretycznego wyidealizowanego przypadku, w którym akcje podlegają cyklom koniunkturalnym tworząc piękną sinusoidę.
Rodzi to pokusę by wejść na giełdę i kupować w dołku i sprzedawać na wierzchołku. Gdyby tak było, inwestowanie na giełdzie byłoby całkowicie bezproblemowe. I wszyscy zarabialiby nie tracąc.
Niestety taka sytuacja jest zauważalna dla każdego zwolennika analizy technicznej (czyli mówiąc obrazowo - badania historycznych wykresów akcji i przewidywania co będzie w przyszłości na podstawie dotychczasowego kursu). To ma niestety wpływ na kurs, bowiem rosnący popyt spowodowałby spłaszczanie sinusoidy, aż do jej całkowitego zniknięcia.
W krańcowym przypadku spłaszczania inwestorzy byliby na minusie, ze względu na konieczność zapłacenia prowizji dla domu maklerskiego. Innymi słowy im więcej osób wie o tym jak się zachowa rynek w przyszłości tym gorzej.
Przenosząc te wnioski na rynek obligacji mamy podobną sytuację. Oferta prywatna obligacji może być skierowana tylko do 149 inwestorów. Gdyby obligacje nie miały przeciwników i wszyscy chcieliby je kupować, panowałoby tutaj istne prawo dżungli. Kto pierwszy ten lepszy. Numerki szybko by się wyczerpały i byłby problem z nabyciem, niczym z towarami w czasach PRL.
Spółki nie musiałyby się starać dobierać odpowiednich parametrów. Mogłyby sprzedawać nawet kota w worku, skoro wszyscy chcieliby mieć lepsze oprocentowanie od lokat. W efekcie doprowadziłoby to do bankructw, ze względu na zbyt łatwy dostęp do gotówki i szastanie nią na prawo i lewo.
Obecny stan wydaje się idealny. Kto chce znaleźć dobre obligacje, znajdzie je. Szybko też przekona się, że rynek jest całkiem w porządku, jeśli rozpatrywać go w kategorii zysk/ryzyko. Inni niech myślą, że ryzyko jest duże, a upadek jednej ze spółek rujnuje cały portfel. Takim ludziom należy dziękować, zaś dla zainteresowanych zawsze starczy peenek:)
Bardzo dobre podsumowanie tematu.
OdpowiedzUsuńAmen.
Kurcze no właśnie tego nie przewidziałem! (żart) Przecież jak wszyscy w "owczym pędzie" zaczną kupować obligacje to co dla mnie zostanie? Lokaty? O nie! Ja się tak nie bawię! Hehe, a tak na poważnie to życzę wszystkim spokojnych nadchodzących świąt wielkanocnych.
OdpowiedzUsuńWłaśnie ja również życzę wszystkim spokojnych i rodzinnych świąt. Właściwie to święta już się zaczęły dziś - Wielki Czwartek (pierwszy dzień Triduum Paschalnego).
OdpowiedzUsuń