poniedziałek, 23 czerwca 2014

Catalyst na zakręcie czyli prawo rządzi się swoimi prawami


Atmosfera wokół Catalyst w ostatnim czasie nieco zgęstniała, niebo nad krainą obligacji się zachmurzyło. Jeszcze nie grzmi, jeszcze nie ma burzy, ale niepokojące sygnały są już dostrzegalne. 

Czytelnicy coraz częściej w komentarzach przestrzegają, że obligacje wcale taką idyllą nie są. Nawiązują przy tym najczęściej do artykułu Rynek jest nagi, do którego link anonimowi często podają w komentarzach. 

Nie jest to coś wobec czego przechodzi się obojętnym. Temat warto podjąć i nieco rozwinąć. Jak to zatem jest w przypadku gdy pojawiają się problemy ze spółką? Dlaczego nie ma ratingów, a pomoc prawna nie jest zapewniana?


Sprawa jest całkiem prosta - z jednej strony koszta, z drugiej chęć zysku. Spółki nie decydują się na ratingi, gdyż pociąga to za sobą niemałe wydatki. Podatki są w Polsce na tyle duże, że kluczowym elementem jest szukanie oszczędności. 

Początki są zawsze euforystyczne Źródło: gpwcatalyst.pl

Emisja obligacji wiąże się z dużymi kosztami. Kto decyduje się na emisję publiczną ponosi bardzo duży wydatek rzędu 1-2 milionów związany z napisaniem obowiązkowego prospektu emisyjnego. To jeden z powodów dla którego zwykle nie przyglądam się emisjom publicznym, a wybieram raczej prywatne. Tych kosztów nie zobaczymy w raportach są bowiem dopiero ponoszone.

Jeśli spółka decyduje się na notowanie na Catalyst, ponosi dodatkowe koszta rzędu kilkudziesięciu tysięcy, co też warto wziąć pod uwagę. Gdyby do tego doszły jeszcze dodatkowe opłaty ponoszone na rzecz agencji ratingowych, prawdopodobnie mało która spółka decydowałaby się na emisję.

Druga strona medalu, która staje się widoczna w razie problemów, to infrastruktura prawna. Wyspecjalizowane kancelarie prawne się znajdą, a jakże i w tym jest cały problem. Zamiast bowiem pomagać obligatariuszom, kancelarie są nastawione na własny zysk. Obligatariusze zaś stają się ofiarami zakusów owych kancelarii.

Stąd nagła niby to potrzeba tworzenia grup poszkodowanych, i jak najszybsze doprowadzenie emitenta do upadłości. I to nie układowej z której obligatariusz ma prawo wynieść korzyść dla siebie, ale likwidacyjnej na której zarobi kancelaria.

Zdecydowanie zgadzam się z autorem cytowanego artykułu, że nie będzie jednak prężnego rynku obligacji korporacyjnych bez zapewnienia należytej ochrony prawnej detalicznym inwestorom. To rzecz niezbędna i jak najbardziej podstawowa. Ale jakie jest prawo u nas każdy widzi i wcale nie trzeba być ekspertem w dziedzinie prawa by wiedzieć, że daleko nam nawet do normy.

Inna sprawa to problem z firmą FIT, która przewija się w komentarzach. Dostałem informację, że FIT nie przestał wypłacać tylko wypłaci po dokapitalizowaniu spółki, o czym inwestorzy są informowani, dostaną a odsetki po terminie z należnymi premiami.

Przypomina to łatanie dziur przez prucie materiału w innym miejscu. Niestety nie zmieni to faktu, że zaufanie do spółki spadło. Takie sytuacje nie powinny mieć nigdy miejsca i jeśli emitent decyduje się na emisje, powinien skalkulować swój cashflow i realia spłacania bieżących oraz kończących się zobowiązań. W razie jakichkolwiek problemów z płatnością choćby o jeden dzień wpisuję taką spółkę na czarną listę.

Rynku obligacji na pewno warto się uczyć. Dochody jakie on przynosi są z pewnością tego warte. Tym bardziej, że zdecydowana większość emitentów należy do solidnych, co mogę poświadczyć własnym doświadczeniem. Ale wśród każdej dostawy soczystych owoców znajdą się robaczywe. 

Kluczowym będzie zatem zawsze wybór rzetelnych emitentów, a także dywersyfikacja nie tylko spółek, ale także branży o czym pisałem w poprzednim odcinku. Najlepiej tak by lektura sprawozdań była tylko potwierdzeniem właściwego wyboru albo dobrej adrenaliny o czym będzie w następnej części cyklu.

Ciąg dalszy:  Vedia mimo problemów spłaca obligacje

7 komentarzy:

  1. Dla mnie inwestowanie w obligacje niewiele się różni od inwestowania w Ambergold, dopóki nie padł amber też wiele osób zarobiło kilkanaście procent. INWESTUJĄC w obligacje można stracić wszystkie zainwestowane pieniądze a potencjalny zysk to nie są wcale kokosy. Dużo więcej spokoju dają płynne akcje gdzie możemy z góry ustalić max stratę np.10% a liczyć można na pokaźniejszy zysk. Bardziej komfortowa sytuacja to możliwość straty z góry wiadomej kwoty przy teoretycznie nieograniczonym zysku, niż strach przed utratą wszystkiego dla10%(góra kilkunastu %).

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam sie z przedmówcą - inwestowanie w obligaje korporacyjne to jak chodzący saper na polu minowym tylko kwestia czasu kiedy sapera wysadzi - he he

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy23 czerwca 2014 09:05
    A gdzie nasz zapewnienie przy akcjach, że nie spadną poniżej tych 10% zakładanych przez Ciebie???
    Jedyne co możesz założyć to to, że akcje będziesz mógł sprzedać i odzyskać jakaś cześć kasy, choćby 5%.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dominik przeczytaj wpis anonimowego ze zrozumieniem. SAM USTALASZ Z GORY MAX STRATĘ. to oznacza że ustawiasz automatyczną sprzedaż przy określonej stracie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Odnośnie ratingów na Catalyst warto zapoznać się ze świeżutkim artykulikiem:
    http://humanista-na-gieldzie.blogspot.com/2014/06/inwestorzy-z-catalyst-nie-maja-powodow.html

    OdpowiedzUsuń
  6. na prawdziwy płacz jeszcze przyjdzie czas, rynek jest młody więc wysyp wpadek to dopiero będzie... niestety.... te ratingi, zabezpieczenia to tylko mydlenie oczu i jeszcze obligi nienotowane na catalyst gdzie nie ma możliwości wyjścia z takiej inwestycji to już proszenie się kłopoty....

    OdpowiedzUsuń
  7. Dominik28 -wiesz co to STOP-LOSS?

    OdpowiedzUsuń