Niedawno opublikowałem ranking
10 najpopularniejszych miast do których podróżują turyści. Dość nieoczekiwanie
wygrała go stolica Tajlandii, postanowiłem więc sprawdzić co
takiego niesamowitego jest w tym miejscu, że najwięcej ludzi na
świecie zostawia tutaj kasę.
Ponieważ nie jest to blog podróżniczy
nie będę opisywać wad i zalet miasta aniołów. Jedna rzecz jest
jednak godna uwagi a przede wszystkim mocno zaskakująca: darmowe
jedzenie, które można tutaj dostać przez cały dzień.
Informacji o tym nie znalazłem na
żadnym blogu ani w żadnym poradniku. Natknąłem się zaś zupełnie
przypadkiem, po drugiej nieudanej próbie zwiedzenia perły miasta
czyli Grand Palace. Pierwszego dnia nie zostałem wpuszczony, bowiem
trzeba mieć na sobie długie spodnie a nie spodenki, nawet jeśli sięgają
poza kolana.
Wróciłem więc z długimi spodniami i ubrałem je przed wejściem. Niestety wytrzymałem jedynie 5 minut w wielkiej spiekocie jaka panuje tu dzień po dniu. Nie wiem jak ludzie mogą chodzić tutaj w długich spodniach w temperaturze powyżej 30 stopni, dzięki temu jednak odkryłem miejsce z darmowym żarciem.
Idąc w kierunku legendarnej Khao San Road postanowiłem kupić wodę za dowolną cenę. Na końcu długiej alei był nawet mały targ na którym serwowano... gotowe dania. Ludzi mnóstwo, wszyscy stoją w kolejce biorą jedzenie i... nikt nie płaci.
Stanąłem i ja i podarowano mi wszystkiego po trochu. Gdy usiadłem i zacząłem spożywać dziwnie smakujące dania, wkrótce doniesiono picie pytając czy mam ochotę pokrzepić się wodą. Zaintrygowany tym niecodziennym traktowaniem sprawdziłem inne stragany, gdzie dostałem kolejne posiłki wraz z kawą lub napojem.
Zapytałem w końcu jednego z obsługujących mnie facetów jak to się dzieje, że można tutaj jeść ot tak za friko. Odparł sentencjonalnie, że nas ludzi zachodu dziwi ofiarowywanie jedzenia za darmo, natomiast w świecie wschodu nie jest to nic dziwnego, tak tu po prostu jest.
Kto to finansuje? Czy mogę sobie ot tak przyjść następnego dnia i również brać co popadnie? Nie ma problemu, można przyjść, oni stoją tu cały dzień i rozdają każdemu kto tutaj przyjdzie. Oni czyli organizacje charytatywne oraz stowarzyszenia. Nazwa każdego z nich była widoczna nad straganem tak jak to widać na poniższym obrazku.
Kto to finansuje? Czy mogę sobie ot tak przyjść następnego dnia i również brać co popadnie? Nie ma problemu, można przyjść, oni stoją tu cały dzień i rozdają każdemu kto tutaj przyjdzie. Oni czyli organizacje charytatywne oraz stowarzyszenia. Nazwa każdego z nich była widoczna nad straganem tak jak to widać na poniższym obrazku.
Ponieważ w hotelu miałem wykupione tylko śniadania sprawdziłem czy to co facet mówi jest prawdą czy też był to jakiś darmowy dzień z jakiejś szczególnej okazji. I kurcze facet miał rację. Dawali za friko znów to samo co poprzedniego dnia. Niezbyt dobre, ale w Tajlandii ogólnie jedzenie nie jest jakoś szczególnie dobre jak na mój gust.
Poza jedzeniem rozdawano także obrazki nieżyjącego już przywódcy, którego Tajowie w dalszym ciągu czczą na każdym kroku. To podobno jego zasługa, chociaż jego obrazki widoczne na każdym kroku w metrze, na każdym skrzyżowaniu czy na budynkach kojarzą się jakoś ze Stalinem.
Dziwne zjawisko. Wystarczy wyjść z targu darmowej żywności i przejść na drugą stronę niezwykle ruchliwej ulicy, a już napotkamy knajpki, gdzie za podobną żywność trzeba zapłacić. Kilkaset metrów dalej jest niezwykle urokliwy Khao San Road – mekka wszelkich wagabondów i backpackersów o czym pisze już każdy bloger.
Jeśli ktoś z Was wybiera się do miasta o najdłuższej nazwie na świecie warto tam wstąpić chociażby dla samej degustacji. Zwiedziłem już wiele miast, ale jak dotąd w żadnym innym nie spotkałem darmowego wiktu. A przecież Bangkok wygrał ranking miast z zupełnie innego powodu – ilości zostawionej tutaj kasy przez turystów z całego świata:)
Ciąg dalszy: Durian: śmierdzący owoc Tajlandii czyli z gotówką za pan brat
A mi się wydaje że to nie prawda.
OdpowiedzUsuńPolcanowi nie wierzysz i w dodatku jeszcze Ci się wydaje? no weź przestań...
UsuńPojadłabym sobie za darmochę ale odstrasza mnie wielogodzinny lot i tłumy przewalających się turystów.
OdpowiedzUsuńTo prawda, podróź trwa okropnie długo, a tłumów szczególnie na ulicach od zatrzęsienia. Nic dziwnego, że najpopularniejszy sposób podróżowania w centrum jest na motorze, bo najszybciej.
UsuńO co chodzi z tą najdłuższą nazwą miasta?
OdpowiedzUsuńPełna nazwa Bangkoku w języku tajskim brzmi: กรุงเทพมหานคร อมรรัตนโกสินทร์ มหินทรายุธยามหาดิลก ภพนพรัตน์ ราชธานีบุรีรมย์ อุดมราชนิเวศน์ มหาสถาน อมรพิมาน อวตารสถิต สักกะทัตติยะ วิษณุกรรมประสิทธิ์, czyli Krung Thep Mahanakhon Amon Rattanakosin Mahinthara Ayuthaya Mahadilok Phop Noppharat Ratchathani Burirom Udomratchaniwet Mahasathan Amon Piman Awatan Sathit Sakkathattiya Witsanukam Prasit
Usuńoznacza to:
Miasto aniołów, wielkie miasto rezydencja świętego klejnotu Indry - Szmaragdowego Buddy, niezdobyte miasto Boga, wielka stolica świata, ozdobiona dziewięcioma bezcennymi kamieniami szlachetnymi, pełne ogromnych pałaców królewskich, równającym niebiańskiemu domowi odrodzonego Boga; miasto, podarowane przez Indrę i zbudowane przez Wiszwakarmana.
Info o tym znajdziesz na wikipedii oraz u wielu blogerów.
etam.. po co jeździć do Tajlandii. Wystarczy udać się do Niemiec, w każdym mieście istnieją podobne przybytki, zowią się Jadłodajnie Brata Alberta, zjesz do woli ile chcesz, All Inclusive ;) Po europejsku dania deserki zupy kanapki, herbata, napoje i wszystko czego dusza zapragnie. Zaprowiantowanie przez cały dzień. W dużych miastach jest zwykle kilka takich darmowych wyżerek, nikt nie pyta kim jesteś i czy mówisz po Niemiecku, jesteś głodny - idziesz jesz :) Oczywiście po przeciwnej stronie ulicy to samo możesz już kupić, ale w markecie, czy restauracji.
OdpowiedzUsuńTo dość normalne w jadłodajniach charytatywnych. Zimą czasem spotykam bezdomnych, którzy proszę mnie w moim mieście o drobne np na rękawiczki. Opowiadał mi jeden, że również on dostaje przy kościele jedzenie, ale musi wcześniej iść do kościoła i około 15-30 minut się modlić, dopiero ksiądz nakaże wydanie zakonnicom posiłku - czyli gość musi poświęcić czas, albo na pracę, a jak jej nie ma, na modlitwę
OdpowiedzUsuń