Po ostatnim bardzo nietypowym artykule o darmowej wyżerce dostałem kilka maili od czytelników planujących dopiero wyjazd do Tajlandii. Nic dziwnego większość z podróżujących wybiera jesień czy nawet zimę na podróż do miejsc, które latem zniechęcają uciążliwymi upałami.
Niżej znajdziecie drugą część artykułu o Bangkoku. Oczywiście nie z perspektywy podróżnika opisującego co warto zobaczyć, gdyż nie jest to blog podróżniczy (choć dygresji o śmierdzącym durianie nie mogłem sobie odmówić), lecz z perspektywy opłacalności płacenia kartami z cashback za granicą.
Do centrum dojedziemy tuk tukiem ale za gotówkę |
W Polsce płacenie kartą to jedna z podstawowych czynności przynoszącej dodatkowy zysk dzięki cashback, które oferuje większość banków. Zalety są bezdyskusyjne, zakupy robimy tak czy siak, a skoro można na tym zarabiać, to wybieramy banki oferujące najwyższe zwroty na wszystko.
Niestety opłacalność płacenia kartą za granicą jest już mocno dyskusyjna. Co prawda cashback średnio na poziomie 3-5% dalej działa, ale przy płaceniu kartą raczej więcej stracimy niż zyskamy:(
W Bangkoku na dobrą sprawę poza hotelem praktycznie nie zapłacimy tutaj kartą, króluje tu bowiem gotówka. W hotelu ceny są jednak wyśrubowane na tyle, że zapłacimy dwa razy więcej. Oto przykładowy cennik hotelowy, niżej zaś znajdziecie porównanie przy zwykłym używaniu komunikacji miejskiej.
Na własną rękę ceny będą ponad 2x mniejsze |
Zamiast płacić wygórowaną marżę hotelową najlepszym rozwiązaniem jest po prostu wtopić się w życie miasta i używać publicznego transportu oraz lokalnych sklepów. U nas zapłacimy za to kartą bez problemu na dowolną kwotę - w stolicy Tajlandii minimalny wymóg raczej praktycznie uniemożliwia płatność kartą.
Komunikacja
Przykładowo w metrze minimalna płatność kartą to aż 300 bahtów. W moim przypadku opłata za przejazd ze stacji metra w pobliżu hotelu do końcowej stacji Hua Lamphong wynosiła zaledwie 35 bahtów (9 stacji). W drugą stronę opłata wynosiłaby mniej niż 30 bahtów.
Co więcej Bangkok posiada tylko jedną jedyną linię metra, co znacznie ogranicza możliwość dojazdu w dowolny punkt miasta. Można używać kombinacji metro-skyrail (odpowiednik naszego pociągu), ale opłata za pociąg też ma minimalną płatność ustawioną na 300 bahtów.
Ścisłe centrum nie posiada jednak stacji metra czy skyrail. Trzeba skorzystać z tuk-tuków lub motorów, ale tutaj akceptowana jest tylko gotówka. Można jednak bardzo łatwo negocjować ceny:)
Tuk-tuki znajdziesz na każdym rogu |
Ledwo wysiądziemy z metra czy skyrail zostaniemy otoczeni tuk-tukowcami. Cena do najpopularniejszych miejsc w centrum to 150 bahtów (Wat Pho, Emerald Budda, Khao San). Można jednak uprzeć się na 100 bahtów. Możecie się targować do woli i jeśli tuk-tukowiec się nie zgodzi wystarczy odejść - za chwilę doskoczy do nas inny tuk-tukowiec, który przysłuchuje się targowaniu i sam zaproponuje przejazd za 100 bahtów:)
Motorów tu od groma ale mają dużą zaletę - są najszybsze |
Podobnie jest z motorowerzystami. Taki gość będzie się upierać przy stawce 100 bahtów, zaś jego kumple przypatrują się czy turysta da się nabrać na cenę. Wystarczy zastosować powyższą metodę odejścia, jeśli ów nie zgodzi się na 80 bahtów i niebawem inny motorowerzysta zamacha ręką z oddali i zaoferuje przejażdżkę za 80 bahtów.
Motor nadaje się jednak do przejazdu dla jednej osoby, zaś tuk-tuk zabierze nawet 4 ludzi, co da 25 bahtów na głowę. Zysk z utargu należy oczywiście pomnożyć przez dwa za powrót. A potem przez ilość dni w jakie będziemy dojeżdżać do centrum. Zwykle 3-4 dni wystarczą na dobre poznanie miasta.
Zakupy
Podobne trudności są przy płatności za zakupy. U nas nawet w Biedronce zapłacimy już kartą, w Bangkoku w popularnym i wszędobylskim markecie 7eleven też, ale mamy to samo ograniczenie co w komunikacji: minimum 300 bahtów.
Natomiast poza marketem jest już problem. Na słynnym olbrzymim targu Chatuchak Market (tutaj dojedziemy bez problemu tak metrem jak pociągiem skyrail) czynnym tylko w weekendy przyjmują tylko gotówkę.
Sprzedawca krojący duriana i pakujący śmierdzący owoc |
Podobnie jest na legendarnej Khao San Road w ścisłym centrum. To niesamowicie klimatyczna uliczka, gdzie na małej przestrzeni można kupić wszystko, włącznie ze straszliwie śmierdzącymi Durianami uznawanymi za najsmakowitszy owoc świata, które sprzedawcy kroją na kawałki i zapakowują w celofan, by smród jakoś zatrzymać.
Rozpakowany, śmierdzący durian - fuj |
Swoją drogą to właśnie durian był jednym z powodów mojego wyboru wyjazdu do Tajlandii. Nie można go wnieść do metra, gdzie każdorazowo sprawdzane są nasze bagaże. Można go więc zjeść na mieście, ale to sztuka której nie udało mi się dokonać - po zjedzeniu połowy zakupionego kawałka zemdliło mnie porządnie - ohyda.
Podsumowując kartą można płacić tylko w niektórych miejscach, ale nawet tam jest to nieopłacalne. Jak widać w innych krajach ludzie wciąż są z gotówką za pan brat i jeszcze daleko im do nas w kwestii popularnego zarabiania na cashbacku;)
Durian jest super... po prostu trafiłeś na jakiegoś niedojrzałego czy coś :P Osobiście uważałbym z Khaosan;) warto w mniej znaną uliczkę zajść i tam zje się o wiele lepiej. No i jaki hotel? Hostel :)
OdpowiedzUsuńKawałek przywiozłem dla znajomych do skosztowania i nikmu nie smakował. Dla każdego za śmierdział inaczej.
UsuńMam jeszcze duriana dehydrated z 7eleven, ale jeszcze go nie otworzyłem. Może będzie smaczniejszy:-)
Co do zakwaterowania to był Cha-da hotel.
Zapewne nie są gorsze od szwedzkiego śledzika kiszonego Surströmming - filmy na Youtube pokazują jak się je ten szwedzki przysmak ...
OdpowiedzUsuńPolcanie drogi. Z pewnoscia Twoja dusza lowcy promocji ucierpi gdy przeczytane, ze przeplaciles za tuk-tuka. Tym srodkiem komunikacji podrozuje sie czesto za darmo. Warunek : wychodzisz z w miare dobrego hotelu, jestes w grupie z rodzina. Tuktukowiec oferuje ci transport w umowione miejsce za darmo ale.. Pod warunki em, ze po drodze do celu zatrzyma sie w dwoch trzech miejscach (sklepy z bizuteria, agencje wycieczkowe itp.) kierowca otrzymuje wynagrodzenie od handlowca a ty umiejetnie odrzucasz oferty.. Choc nie do konca.. Mi udalo sie kupic wyjatkowo tanio wycieczke do jarmarku na wodzie. Tak wiec masz podpowiedz na nastepny wyjazd..
OdpowiedzUsuńTakich właśnie porad brakuje mi na blogach podróżniczych. Akurat pod hotelem Cha-da były tylko taksówki, względnie nieco dalej motorowerzyści.
UsuńAkurat na wycieczce na jarmarku nie byłem, wystarczyło mi, gdy podczas rejsu kanałami Bangkoku motorniczy stawał by podpłynęła do mnie barka z prezentami do kupienia. Ot osobliwość miasta.
Inna sprawa to fakt, że Tajlandia to jak dla mnie kraj na raz i raczej nie mam tutaj zamiaru wrócić. Więc podpowiedź raczej posłuży innym czytelnikom.
Rzadko kiedy podoba mi się tak bardzo, że planuję powrót i jak dotąd były tylko dwa takie miejsca.
to chyba nie doogladales innej tajlandii .. Bangkok to faktycznie na pare dni - spokoj bo zmeczenie , halas, spaliny. Ale reszta kraju jak i cala azja to bajka - wyspy, phuket krabi, polnoc, zloty trojkat itd. Tanio, milo, w miare bezpiecznie.
OdpowiedzUsuńOglądałem. Na Khao San road jest mnóstwo biur podróży, gdzie wykupiłem kilkudniową wycieczkę na północ do Kanchanaburi z atrakcjami typu przejażdżkąana słoniu wraz z elephant bath, spływami na bambusowej tratwie itd.
UsuńOwszem ładnie szczególnie podobało mi się w parku narodowym Erewan, gdzie podobno wycieczki z Polski mają pobyt tylko do południa, a spędziłem tam cały dzień i ledwie starczyło czasu by obejść wszystkie 7 poziomów.
Nie jest to jednak coś do czego bym wrócił, bo raz że żarcie jest tam niezbyt dobre jak na mój gust, a dwa, że zwykle rzeczom przypisujemy wartość przez kontrast. Bangkokowi daleko do Dubaju, zaś Tajlandii daleko do Dominikany.
Dla mnie durian pachnie jak zepsuty syrop z cebuli ;)
OdpowiedzUsuńA smakuje jak surowy kurczak;)